Czy można być zarazem chrześcijaninem i buddystą? Buddyści, z natury tolerancyjni i świadomi relatywności ludzkich wytworów, w tym religii, zwykle odpowiedzą twierdząco na to pytanie. A chrześcijanie? No cóż, różnie z tym być może… Amerykański teolog religii Paul Knitter w swej książce „Without Buddha I Could not be a Christian” zadaje jednak jeszcze bardziej radykalne pytanie: czy można w ogóle być chrześcijaninem, nie będąc buddystą?!
Paul Knitter (ur. 1939) to katolicki teolog amerykański, w swych pracach od wielu lat zajmujący się dialogiem międzyreligijnym. Książka „Without Buddha I Could not be a Christian” („Bez Buddy nie mógłbym być chrześcijaninem”) jest zapisem efektów jego długiej, trwającej kilkadziesiąt lat wymiany z buddyzmem – wymiany, która ostatecznie pozwoliła mu na nowo odczytać kłopotliwe dlań elementy doktryny chrześcijańskiej. Jak bowiem zauważa Knitter, istnieje w chrześcijaństwie wiele wątków stricte doktrynalnych, które dla dzisiejszych ludzi – zwłaszcza tych mających już pewne doświadczenie życiowe, „zbliżających się do czterdziestki”, jak to sam zwykł nieco kolokwialnie określać – są trudne, a wręcz niemożliwe do zaakceptowania. Książka Knittera wyrasta z jego własnego, głęboko przeżytego doświadczenia, że dialog z buddyzmem może być pomocny w przezwyciężeniu tych problemów – dzięki buddyzmowi można lepiej zrozumieć sedno chrześcijańskiego doświadczenia i wyrazić je za pomocą bardziej adekwatnych środków.
Bóg jako Duch
Jak nietrudno zgadnąć, jednym z centralnych problemów, wokół których obraca się książka Knittera, jest typowe dla tradycyjnego chrześcijaństwa wyobrażenie Boga jako transcendentnego, osobowego Innego. Zgodnie z tym ujęciem Bóg jest, po pierwsze, osobą, po drugie, istotą oddzielną od świata, która – dzięki swej wszechmocy, wszechwiedzy i innym wszechwłasnościom – nim kieruje i zarządza. Tak rozumiany Bóg jest całkowicie doskonały i samowystarczalny, a świat jest tylko nieistotnym doń dodatkiem.
Obraz ten, jak zauważa Knitter, jest dla niego, jak i dla wielu znanych mu chrześcijan trudny do zaakceptowania. Dlaczego? Taki Bóg to bowiem dziwny Inny – w odróżnieniu od wszystkich Innych, jakich znamy i z jakimi żyjemy, on jeden nie potrzebuje nikogo, by żyć i być szczęśliwym; niby jest osobą, ale nie potrzebuje innych osób do szczęścia. Oczywiście ktoś mógłby odpowiedzieć, że przecież chrześcijaństwo głosi właśnie, iż natura Boga ujawnia się najpełniej w wewnętrznej miłości trzech osób Boskich, to jednak zdaniem Knittera jeszcze pogarsza sprawę:
Bóg jest całkowicie szczęśliwy miłując samego siebie w obrębie relacji Ojca, Syna i Ducha. Cóż, być może. Jednak co powiedzielibyśmy o kimś, kto oświadczyłby, że jest doskonale szczęśliwy kochając wyłącznie siebie? Sądzę, że raczej zaczęlibyśmy martwić się o zdrowie psychiczne takiej osoby. (…) Jeśli my, ludzie, nie możemy być szczęśliwi jako zatwardziali indywidualiści, to dotyczy to również Boga. (s. 23)
Dość wątpliwy to zatem ideał. Ponadto, zauważa Knitter, trudno z tą koncepcją żyć normalnie na co dzień. Skoro Bóg jest taki wielki, wszechmocny i wszystko trzyma w swej garści, to jaki sens mają nasze decyzje? Czy w ogóle wysiłek, jaki wkładamy w kształtowanie siebie i świata ma jakikolwiek sens? Skoro wszystko i tak jest z góry zaplanowane, to nie pozostaje nam nic innego, jak tylko – niczym w kinie – usiąść grzecznie i cieszyć się popcornem, jako że Wielki Reżyser zadba, by wszystko skończyło się dobrze? Z drugiej strony, skoro Bóg jest tak dobry, wszechmocny i wszystkim kieruje, to dlaczego w świecie jest tyle zła, zarówno moralnego, jak i naturalnego?
Z tych i paru innych jeszcze powodów, jakie wymienia Knitter, wielu ludziom trudno zaakceptować tę dualistyczną wizję Boga, czyniącą zeń byt całkowicie oddzielony i niezależny od świata. Z pomocą przychodzi tu jednak buddyzm. Jak wiadomo, w buddyzmie nie odnosi się do żadnego zewnętrznego Boga czy bogów: celem buddyjskiej praktyki jest doświadczenie ostatecznej natury rzeczywistości, czegoś, co w tradycji buddyzmu mahajana określa się mianem „Pustki” (Śunjata), czy też, jak to ujmuje jeden ze współczesnych buddyjskich mistrzów, MiędzyBycia – tego, że żadna rzecz nie jest odrębna i samowystarczalna, lecz wszystko jest powiązane ze wszystkim; tego, że to, co wydaje nam się samodzielne i istniejące samo w sobie, bytuje tylko w szerszej i głębszej rzeczywistości, w której wszystko jest połączone i istnieje tylko w sieci relacji.
Znaczenie tej koncepcji z chrześcijańskiego punktu widzenia polega na tym, że pozwala odzyskać mocno zakurzony i szybko w głównym nurcie chrześcijaństwa zapomniany nowotestamentalny obraz Boga jako Ducha – jako przenikającej wszystko energii, nie będącej żadną konkretną rzeczą, lecz będącej we wszystkim, co istnieje:
Duch odnosi nas raczej do przenikającej energii, niż do konkretnego przedmiotu, Duch energetyzuje rzeczy nie będąc przez żadną z nich ogarniany, Duch łączy się z tym, co napełnia energią w sposób, który znacznie bardziej kwestią przenikania niż zamieszkiwania. (s. 20)
Jak zauważa Knitter, w Nowym Testamencie mamy właściwie tylko jedno sformułowanie, które jest definicją Boga – a głosi ono, iż „Bóg jest miłością”. To sformułowanie – podkreśla – trzeba potraktować zupełnie poważnie: autor pierwszego listu św. Jana nie mówi, że Bóg jest Ojcem, który miłuje, tylko że Bóg jest miłością. A miłość nie jest odrębnym przedmiotem, lecz raczej przenikającą przedmioty siłą, energią:
Kochać to wyjść poza siebie, to opróżnić jaźń i połączyć się z innymi. Miłość jest tą opróżniającą, łączącą energią, która wytwarza nowe połączenia i nowe życie. (s. 18)
Tak więc dialog z buddyzmem pomaga w dostrzeżeniu, że źródłowe, właściwe pierwszym wspólnotom chrześcijańskim rozumienie Boga nie ujmuje go bynajmniej jako odrębnego, osobowego bytu, tylko raczej jako siłę czy też energię, która przenika wszystko; jest to Bóg, w którym – jak powiada św. Paweł – „żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”. Nie jest to zatem Bóg, który w swej pełnej doskonałości istnieje poza światem i manipuluje nim tylko, niczym reżyser teatrem marionetek. Nie jest on w ogóle odrębnym bytem, oddzielonym od rzeczy, lecz raczej tajemniczą głębszą rzeczywistością wszystkiego; rzeczy nie są tym samym, co Bóg, nie są jednak też czymś różnym – podobnie jak w buddyzmie przedmioty nie są czymś różnym od Pustki, nie są jednak też tym samym, co Pustka. Nie ma jedności, nie ma też dwoistości – ostatecznie rzeczywistość jest nie-dualna.
Język religijny: symbole Tajemnicy
Kolejny wątek, jaki przewija się przez właściwie całą książkę, to sprawa traktowania języka religijnego. W chrześcijaństwie – zauważa Knitter – zwykło się większą część języka religijnego traktować w sposób literalny; co prawda katolicy raczej nie sądzą już, iż Bóg stworzył świat w sześć dni, a wszyscy ludzie pochodzą od Adama i Ewy, tym niemniej trzon doktrynalny (a może i znacznie więcej) jest rozumiany zupełnie dosłownie: Bóg jest osobą, obdarzoną wszechcechami, Jezus jest jedynym Synem Bożym, życie wieczne to niekończąca się egzystencja po śmierci itp. itd.

To rzecz trudna do zniesienia, powiada Knitter, i to z wielu względów. Jednym z nich jest to, że chrześcijanie otwarcie przyznają, iż Bóg jest nieskończoną Tajemnicą, wykraczającą poza ludzkie rozumienie. Nie przeszkadza im to jednak wygłaszać bardzo wielu twierdzeń na temat owej rzekomo niezgłębionej natury owej Tajemnicy, i to jeszcze w sposób nader kategoryczny, co rusz podkreślając, iż kościelna doktryna stanowi pełną i ostateczną prawdę na temat Boskiej rzeczywistości. Przeczą więc w ten sposób sami sobie, a praktyczne konsekwencje takiego kultu „jedynie słusznej prawdy” w postaci wojen, stosów czy prześladowania „heretyków”, jak również innych, znacznie subtelniejszych form przemocy opartych na tej poznawczej arogancji są tak dobrze znane, że nie trzeba o nich więcej mówić.
W tej sprawie buddyzm przynosi znów pomoc. Dla buddyzmu ważne są nie słowa i sformułowane za ich pomocą koncepcje i doktryny, lecz doświadczenie – osobiste ujrzenie głębokiej, ostatecznej natury rzeczywistości. Język jest tu tylko narzędziem, które może pomóc w dojściu do tego doświadczenia, a kiedy się je już osiągnie, jest już niepotrzebne. Jednak język, jak każde narzędzie, może również stać się przeszkodą – a staje się nią, powiada Knitter, gdy zapominamy, że wszystkie religijne koncepcje i obrazy są tylko symbolami: są, by użyć znanego buddyjskiego porównania, tylko palcami, które wskazują na Księżyc, a nie samym Księżycem. Buddyzm może zatem – powiada Knitter – pomóc chrześcijaninowi w odzyskaniu poczucia pokory wobec ostatecznej Tajemnicy, jak również zrozumieć, że różne są drogi w dojściu do niej – że narzucanie wszystkim „jedynie słusznych” prawd jest nie tylko moralnie naganne, ale po prostu błędne w świetle tego, co samo chrześcijaństwo głosi o Bogu.
Sakrament Ciszy
Jak widać z tych dwóch przykładów, większa część książki Knittera obraca się wokół problemów dotyczących „twardego jądra” doktryny chrześcijańskiej, i na próżno szukać w niej takich modnych kwestii jak aborcja, rozwody, in vitro, celibat kleru czy kapłaństwo kobiet, jak również krytyki kościoła jako instytucji. Najwyraźniej buddyzm nie zainspirował go w myśleniu o tych sprawach, co może nieco dziwić. Jest jednak jedna kwestia o wymiarze stricte praktycznym, w której zabiera głos, a jest nią modlitwa.
Wywody Knittera sugerują, że przeważająca większość tego, co chrześcijanie robią pod nagłówkiem „modlitwa” jest w swej naturze niesłychanie infantylna. Jak doskonale wiadomo, owa „modlitwa” to zwykle proszenie Boga o to, by coś się stało (lub nie stało), ewentualnie podziękowanie za to, co już się wydarzyło (niezależnie od tego, czy się o to prosiło, czy nie). W ten sposób – zauważa Knitter – traktujemy Boga jako Wielkiego Rodzica, który ma załatwiać nasze dziecinne kaprysy, bo my tak chcemy i już. Trzeba pewnej dojrzałości, by zauważyć, że coś tu jest nie tak. Skoro proszę Boga, aby pomógł mojej siostrze, która choruje na raka, to w porządku; ale co z bratem sąsiada z naprzeciwka, który też jest chory? Dlaczego zachowuję się tak, jak gdyby Bóg miał spełniać właśnie moje potrzeby? Co więcej, urzeczywistnienie czegoś, co dla mnie jest dobre, dla kogoś innego może oznaczać kłopoty: wszak dobra pogoda na moją wycieczkę może być bardzo złą pogodą dla rolników czekających rozpaczliwie, aż wreszcie choć trochę popada.
Nie lepiej sprawa wygląda z chwaleniem Boga. Czy Bóg naprawdę tak bardzo potrzebuje, aby ciągle mu mówić, jaki jest wspaniały? A czy my tego potrzebujemy? Super-mega-wspaniały Bóg jest Bogiem dalekim, a wszak – jak widzieliśmy – podstawowe doświadczenie chrześcijańskie prezentuje Boga jako coś bliskiego, w czym „żyjemy i jesteśmy”.
Ogólnie rzecz ujmując, powiada Knitter, chrześcijańska modlitwa jest nazbyt dualistyczna i nazbyt gadatliwa. Na nabożeństwie trudno czasem złapać oddech, a cała ta paplanina wywołuje wrażenie niestosowności, a wręcz braku szacunku wobec Tajemnicy. Tu znów z pomocą przychodzi buddyzm, dla którego podstawowym ćwiczeniem jest milcząca medytacja. Tak więc jako remedium na gadulstwo Knitter proponuje coś, co nazywa Sakramentem Ciszy:
Medytacja, rozumiana i praktykowana na sposób inspirowany buddyzmem, jest dla chrześcijan nieodzownym środkiem wyjścia poza słowa i pojęciowe skorupy, które tak często zaciemniają Tajemnicę będącą sednem chrześcijaństwa – Chrystusa-Ducha oddychającego we wspólnocie. W medytacji, nie używając słów czy konkretnych obrazów, po prostu siedzimy w tym Duchu. Cisza jest sposobem na uznanie go, pozwolenie mu na bycie, otwarciem nań. (…) Cisza umożliwia wyrażenie się mojemu byciu, które jest „byciem w Chrystusie” (…) Nie tylko staję się świadomy Chrystusa-Ducha we mnie; dostrzegam, że to ja jestem świadomością Chrystusa-Ducha. To nie ja żyję; jak to ujmuje Paweł, żyje Chrystus. (s. 156)
Ewangelia jako praeparatio buddhistica?
Książka Knittera to niewątpliwie bardzo interesująca publikacja. Z jednej strony w zwięzły i czasem dosadny sposób pokazuje punkty, w których standardowe rozumienie doktryny chrześcijańskiej jest dla ludzi odznaczających się pewną wrażliwością i dojrzałością trudne do zaakceptowania; z drugiej zaś, opierając się na rzeczywiście głębokim rozumieniu sedna buddyzmu, proponuje drogi wyjścia dla tych, którzy chcą pozostać chrześcijanami.
Nie jest oczywiście tak, że lista problemów z chrześcijaństwem oraz buddyjskich remediów, jaką prezentuje Knitter, jest kompletna. Zupełnym milczeniem pomija na przykład to, czego chrześcijanie mogliby się nauczyć od buddystów w kwestiach, by tak rzec, wspólnotowo-organizacyjnych. W buddyzmie bowiem, jak wiadomo, nie ma żadnego odpowiednika kościoła – żadnej organizacji, żadnej przygodnej dobudówki do religii, która przypisuje sobie monopol na określanie, czym ta religia jest. Sercem buddyzmu są bowiem jednostki i wspólnoty, które ze szczególną żarliwością i zaangażowaniem dążą do oświecenia. W tych i wielu innych praktycznych sprawach z pewnością chrześcijanie mogliby z buddyzmu zaczerpnąć wiele ważnych inspiracji.
Poza tym pozostaje oczywiście pytanie, na ile to oczyszczone, „buddyjskie chrześcijaństwo” jest czymś rzeczywiście zadowalającym dla osób uczciwie poszukujących swojej duchowej drogi. Jak pokazuje Knitter, buddyzm może przynieść świeże i oczyszczające spojrzenie na wiele problemów, z jakimi boryka się chrześcijaństwo. Gdy jednak uświadomimy sobie, w jak wielu i jak kluczowych kwestiach buddyzm lepiej wyraża te same intuicje i oferuje znacznie skuteczniejsze narzędzia do realizacji tych samych celów niż chrześcijaństwo, wówczas trudno nie zadać sobie pytania, czy ta operacja uzdrawiania w ogóle ma jakieś sens. Czyż w takiej sytuacji – by użyć znanego obrazu ewangelicznego – miast lać ożywcze buddyjskie wino w stęchłe chrześcijańskie bukłaki, nie lepiej po prostu wyrzucić te ostatnie i zastąpić je buddyjskimi? Skoro buddyzm przynosi znacznie pełniejszą i doskonalszą realizację idei prezentowanych przez chrześcijaństwo, wolny jest od rozmaitych deformacji i wynaturzeń, oferując przy tym wiele rzeczy, za którymi tęskni duchowo wygłodzona chrześcijańska dusza, a których znaleźć w swej religii nadziei nie ma, i wziąwszy pod uwagę jej kościelny charakter, mieć raczej nie może – to czyż nie lepiej wprost uznać, że buddyzm jest religią dojrzalszą i doskonalszą, i to jemu należy się pierwszeństwo?
To, że ten tok myślenia nie jest obcy samemu Knitterowi, pokazuje istotne przesunięcie w jego samoidentyfikacji, jakie dokonało się pomiędzy pierwszym (2009) a drugim (2013) wydaniem książki. W posłowiu do pierwszego wydania Knitter określa siebie jako „buddyjskiego chrześcijanina”: kogoś, kto wielu istotnych rzeczy nauczył się od buddystów, jednak jego podstawą tożsamością pozostaje tożsamość chrześcijańska. W posłowiu do wydania drugiego dowiadujemy się jednak, że w tak krótkim czasie dokonała się u niego istotna zmiana: teraz uważa siebie za chrześcijanina-buddystę, tzn. identyfikuje się z obiema wspólnotami i żadnej z tych tożsamości nie przypisuje pierwszeństwa. Ciekawe zatem, czy przypadkiem trzecie wydanie tej książki nie przyniesie pełnego zwrotu autora w stronę buddyzmu, który stwierdzi, że naprawianie chrześcijaństwa to syzyfowa praca?
Można się więc zastanawiać, czy dla Knittera – i dla wielu innych, podążających podobną drogą – ostatecznym efektem poszukiwania będzie nie buddyjskie chrześcijaństwo, lecz raczej coś, co można by nazwać chrześcijańskim buddyzmem: religia zasadniczo buddyjska, wykorzystująca jedynie pewne motywy chrześcijańskie, które można uznać za pełnowartościowe odpowiedniki stosownych wątków buddyjskich. Parafrazując pewien znany w dawnej literaturze chrześcijańskiej motyw można by powiedzieć, że w ten sposób Ewangelia stałaby się praeparatio buddhistica – przygotowawczą drogą, która znajduje swe ostateczne wypełnienie w prawdzie buddyjskiej Dharmy.
Czy tak rzeczywiście będzie, i czy powstaną na Zachodzie takie wspólnoty, czas pokaże. Jeśli tak się stanie, z pewnością książka Knittera (przynajmniej trzecie jej wydanie…) będzie mogła być w takich wspólnotach klasykiem.
*******
Powyższa recenzja porusza tylko wybrane wątki książki Knittera. W przyszłości będę do niej jeszcze kilkakrotnie powracać we wpisach – zarówno do kwestii tu zasygnalizowanych, jak i do tych, które zostały pominięte. Tymczasem zachęcam do lektury – i oczywiście do dyskusji.
Paul F. Knitter, Without Buddha I Could not be a Christian, wydanie drugie rozszerzone, Londyn: Oneworld Publications 2013, stron xvii + 250.