Czy degeneracja chrześcijaństwa, jaką możemy obserwować w dziejach, to kwestia przeinaczeń, wypaczających oryginalny sens, czy też raczej jest jego samą istotą, obecną od lokujących się w połowie I w. n.e. początków tej religii? Innymi słowy, czy oczekiwanie, że chrześcijaństwo stanie się „prawdziwie ewangeliczne”, ma w ogóle jakiś sens? Odpowiedź na to pytanie przynosi w swej najnowszej książce Tomasz Polak.
„System kościelny, czyli przewagi pana K.” to pierwsza po ponaddziesięcioletniej przerwie książka Tomasza Polaka (dawniej Tomasza Węcławskiego), która zbiera wyniki badań i przemyśleń, jakie prowadził w okresie po wystąpieniu z Kościoła katolickiego. Przynosi wyzbytą zaciemniających sentymentów, celną i głęboką analizę sposobu funkcjonowania chrześcijaństwa, którą określa on mianem „systemu kościelnego”. System kościelny w jego rozumieniu nie jest tożsamy z kościołem jako instytucją (w ogólności czy też jakimś konkretnym), ile raczej stanowi wewnętrzną zasadę funkcjonowania chrześcijaństwa, powtarzalną i niezmienną mimo zmieniających mniej lub bardziej form zewnętrznych.
Sześć tez Polaka
Pierwsza z tez Polaka głosi, że dla powstania i funkcjonowania systemu kościelnego kluczowe znaczenie ma zafałszowanie realnej, historycznej postaci Jezusa z Nazaretu, którą w chrześcijaństwie przekształca się w mityczną postać odwiecznego „Syna Bożego”. Operacja ta, określana przez Polaka mianem „wytworzenia fantazmatu”, bierze się jego zdaniem z faktu niemożności pogodzenia się najbliższego otoczenia Jezusa z brutalną śmiercią, jaka go spotkała, i konieczności jakiejś racjonalizacji tego zdarzenia, dzięki której nabierze ono sensu. Nie będąc mianowicie w stanie przyjąć, że Jezus został zabity, a jego misja poniosła klęskę, jego zwolennicy wymyślili teorię, zgodnie z którą jest on w rzeczywistości istotą boską, ostatecznie równą samemu bóstwu czczonemu przez żydów, a jego ziemskie życie i śmierć są jedynie momentem w szerszej misji, oczywiście zakończonej sukcesem. Chrześcijaństwo powołuje się zatem nieustannie na Jezusa i jego imię odmienia przez wszelkie możliwe przypadki, w istocie jednak nie jest zainteresowane tym, kim rzeczywiście był i czego nauczał, co najłatwiej można zauważyć po histerycznych reakcjach funkcjonariuszy systemu (czyli teologów, zwykle zresztą duchownych wysoko postawionych w kościelnej hierarchii) na rozwijane od wielu dziesięcioleci przez niezależnych historyków badania dotyczące postaci realnego, historycznego Jezusa. System kościelny zatem nie tylko zakłamuje tę historyczną postać, czyniąc z niej mitologicznego bohatera, ale także przeczy sam sobie, gdyż nieustannie podkreśla fakt, iż Jezus, „Syn Boży”, był rzeczywiście człowiekiem (pogląd przeciwny, jest jak wiadomo, uznawany za „heretycki”, a liczba jego głosicieli puszczonych z dymem przez „prawowiernych” chrześcijan nie jest mała), zarazem jednak ignorując całą jego historyczną rzeczywistość.
Druga teza Polaka głosi, że stosunek chrześcijaństwa do Jezusa jest jeszcze bardziej perfidny, niż wynikałoby to z tezy pierwszej. System kościelny nie tylko zastępuje realną, historyczną postać fantazmatem, ale jeszcze pewne wzniosłe postulaty najprawdopodobniej należące do jego faktycznego nauczania wykorzystuje w celach dokładnie odwrotnych do (domniemanie) założonych przez ich głosiciela. Te wzniosłe idee, których historyczny Jezus z dużym prawdopodobieństwem rzeczywiście nauczał, to zasadniczo odrzucenie władzy, przemocy i poniżania innych: przesłanie, jakie głosił, nawoływało do odrzucenia wszelkiej „świętej” władzy (świeckiej czy kapłańskiej) wraz z ustanawianymi przez nią pośrednikami między ludźmi a tym, co boskie, odrzucenia sposobu życia obracającego się wokół posiadania i gromadzenia dóbr, w zamian proponując ideał życia w braterskiej wspólnocie charakteryzującej się równością członków. Polak wskazuje, że w systemie kościelnym idee nie tylko nie są realizowane, ale raczej są stosowane jako wabik i zasłona dymna dla tego, co faktycznie się w nim dokonuje, a jest to dokładna odwrotność postulatów Jezusa. Chrześcijaństwo ustanawia bowiem nowy, własny system władzy, który sam siebie raczy komplementem „świętości”, i uzurpuje sobie totalną władzę, nie tylko nad swoimi członkami, ale nad wszystkimi ludźmi; system ten oczywiście jest też machiną do gromadzenia majątku. Funkcjonariusze systemu obłudnie zapewniają, że to wszytko dla „wyższych celów”, nieustannie prawiąc o Bogu i świętości, a naiwnych przyciągając i omamiając powtarzaniem postulatów Jezusa, które w ten sposób służą wyłącznie jako narzędzie do realizacji celów systemu, tak bardzo przyziemnych i tak bardzo rozbieżnych względem celów faktycznego Jezusa, jak tylko być może.
Trzecia, najbardziej zagadkowa i zarazem najbardziej intrygująca z tez Polaka głosi, że system kościelny, mimo iż nieustannie powołuje się na Boga, jest w istocie ateistyczny, a jego funkcjonowanie polega na jednoczesnym uwznioślaniu i poniżaniu jego uczestników, czy raczej poniżaniu pod przykrywką uwznioślania. System kościelny jest „ateistyczny” w tym sensie, że kwestia obiektywnego istnienia Boga jest w jego obrębie traktowana jako nieważna (nie jest to zatem ateizm w ścisłym znaczeniu, a raczej stanowisko, które można by określić mianem pozateizmu czy nieteizmu). Wynika to z aktu założycielskiego chrześcijaństwa. Zdaniem Polaka grono zwolenników Jezusa, nie mogąc poradzić sobie z faktem jego nagłej i brutalnej śmierci, wymyśla opowieść o tym, jak to jest nie zwykłym człowiekiem, lecz Synem Bożym, i w związku z tym śmierć nie jest już końcem i klęską, lecz jedynie momentem w szerszym i oczywiście zwycięskim procesie. Ponieważ wszyscy oni byli pobożnymi żydami (a zatem myślenie w kategoriach woli Boga było dla nich czymś normalnym), oznacza to, że dokonując całej tej operacji w miejsce tego, co uważali za wolę obiektywnego, zewnętrznego Boga podstawili fikcję, która pozwoliła im poradzić sobie z traumą. W tym sensie, powiada Polak, w systemie kościelnym miejsce zajmowane przez Boga jest puste, a sam Bóg jest definiowany w sposób funkcjonalny: dla uczniów Jezusa nie było ważne, czego Bóg rzeczywiście chce, lecz to, co oni chcą, żeby on chciał, i w związku z tym Bogiem jest dla nich to, czego oni potrzebują, a to, jaki on rzeczywiście jest i czy ostatecznie w ogóle jest – staje się kwestią nieistotną. Ten schemat „opróżniania miejsca Boga” oczywiście odtwarza się w kolejnych pokoleniach, a w efekcie formuła definiująca Boga w systemie kościelnym brzmi: Bóg jest to istota, która zaspokaja nasze potrzeby i pragnienia. Stąd w chrześcijaństwie mówi się o Bogu bez ustanku, ale w rzeczywistości kwestię jego obiektywnego istnienia i natury traktuje jako nieważną – ważne jest, czego „wierzący” potrzebują. „Uwznioślenie i degradacja” jednostek ludzkich, o jakiej pisze Polak, jest rzeczą bezpośrednio powiązaną czy też wręcz będącą częścią aktu „opróżnienia miejsca Boga”. System kościelny uwzniośla ludzi, bo Bóg, o jakim w nim mowa, jest z definicji zaspokajaczem ludzkich potrzeb. System mówi: „Bóg to właśnie ta potężna istotna, która jest odpowiedzią na wszystkie wasze problemy”. Stwarza w ten sposób wrażenie, że człowiek jest ważny, i to jako konkretna jednostka – sugeruje się w nim (a często i stwierdza wprost), że nie chodzi tu o ogólne i abstrakcyjne „ludzkie potrzeby”, ale o to, co ważne dla każdego indywiduum. To oczywiście złudzenie: dla systemu jednostka ważna jest tylko jako kolejny petent w masie go utrzymującej, jej indywidualność nie ma znaczenia, ważne jest tylko, by pozostała jego częścią, i swą energię przekierowywała na jego podtrzymywanie. Stąd jednostka zostaje w rzeczywistości zdegradowana.
Czwarta z tez Polaka dotyczy winy. W punkcie wyjścia zwraca on uwagę na to, że system kościelny najpierw wmawia swym potencjalnym członkom, że są obciążeni winą, a następnie ogłasza, że tylko w jego ramach od tej winy mogą być uwolnieni; przynosi, innymi słowy, lekarstwo (jedyne możliwe) na chorobę, którą sam wymyśla, generując w ten sposób perfidny system uzależnienia czy wręcz zniewolenia. Polak bardziej skupia się jednak na korzyściach, jakie manewr ten przynosi dla samego systemu. Otóż ponieważ przynosi on lekarstwo na chorobę, która nolens volens dotyka wszystkich ludzi, oznacza to, że jego działalność i samo istnienie jest czymś z istoty dobrym, niezależnie od tego, co faktycznie w systemie się dzieje. Dzięki temu system kościelny może prawić bez zająknienia o swej własnej „świętości” nawet w sytuacji, gdy jego przedstawiciele dokonują odrażających zbrodni. W istocie, podkreśla autor, system wypracował przez wieki skuteczny „system obrony systemu”, w ramach którego w pierwszym rzędzie przeczy się w ogóle temu, jakoby w systemie mogło dokonywać się coś złego, następnie, gdy takie zdarzenia zaczynają być widoczne, stosuje się mechanizmy tłumienia komunikacji i autocenzury; potem, gdy mimo to wiadomości te wydostaną się na zewnątrz, opisywane są jako efekt wrogiej działalności sił zewnętrznych; by wreszcie, gdy nie da się już dłużej przeczyć oczywistej winie reprezentantów systemu, których zbrodnie mogły zaistnieć tylko dzięki systemowi, podkreśla się, że są aberracją, niejako wypadkiem przy pracy, który w żadnej mierze nie narusza „świętości” samego systemu. Mechanizm ten, znany nam już doskonale w Polsce z licznych afer dotyczących przestępstw seksualnych popełnianych przez duchownych, ma się, jak wskazuje Polak, nadal znakomicie nie tylko w naszym kraju, ale i na najwyższych szczeblach władzy w Watykanie, gdzie rzekomo walczy się z tymi zjawiskami, zarazem jednak wydając kolejne akty sankcjonujące utajnianie informacji o kłopotliwych sprawach oraz komentarze sugerujące, że są to nieistotne wyjątki, w dodatku ostatecznie zawinione przez coś zewnętrznego względem systemu.
Piąta z tez Polaka dotyczy uzurpacyjności systemu kościelnego, to znaczy podtrzymywanemu w jego ramach przekonaniu o nadrzędności względem innych systemów religijnych, poznawczych oraz politycznych. Chrześcijaństwo uważa się mianowicie za upoważnione do wypowiadania się i decydowania nie tylko o swoich członkach, ale wszystkich ludziach, czego najlepszym wyrazem jest (nie)sławna formuła „poza Kościołem nie ma zbawienia”. Jak pokazuje Polak, impertynenckie przekonanie, że koniecznie trzeba zająć stanowisko w kwestii sytuacji egzystencjalnej ludzi, którzy nic z chrześcijaństwem nie mają wspólnego obecne jest nawet u łagodnych reprezentantów systemu, takich jak Karl Rahner z jego koncepcją „anonimowego chrześcijanina”. Z wigorem zagarnia również system kościelny obszary działań poznawczych, protekcjonalnie wypowiadając się o osiągnięciach nauk i głosząc, iż to jego teologia daje ostateczny i najpełniejszy obraz świata, czego przykładem może być choćby wymyślona i rozwijana przez pewnego krakowskiego duchownego dyscyplina, „teologia nauki”. Przez wieki podtrzymuje wreszcie przekonanie o własnej wyższości w dziedzinie politycznej, łaskawie udzielając władzom świeckim zgody na prowadzenie działań, którymi nigdy nie miał ambicji się zajmować, kategorycznie odmawiając podporządkowaniu się regułom systemów politycznych, w ramach których funkcjonuje, jednocześnie nigdy nie przegapiając okazji, by wtrącać się w politykę i narzucać tym systemom własne rozwiązania w interesujących dla jego przedstawicieli kwestiach.
Ostatnia, szósta teza Polaka dotyczy kwestii zmienności systemu kościelnego i głosi, że w swych kluczowych, centralnych założeniach jest on niereformowalny. Polak zwraca uwagę, że motyw konieczności reformy Kościoła pojawia się od dawna, co najmniej od pełnego średniowiecza, oraz że – co charakterystyczne – wszelkie próby zmiany zostają zneutralizowane w ciągu jednego pokolenia, co łatwo zauważyć śledząc dzieje począwszy od wystąpienia Franciszka z Asyżu po Sobór Watykański II. System kościelny ma więc najwyraźniej wbudowany w siebie mechanizm, który jest w stanie udaremnić każdą próbę zakwestionowania jego fundamentalnych zasad. Nie odbywa się to jednak bez kosztów: cena, jaką zdaniem Polaka system kościelny płaci za konsekwentne udaremnianie reform jest wyczerpywanie jego siły twórczej, będące efektem tego, że system, nie będąc w stanie zmienić się wewnętrznie stosownie do zmieniających się warunków, całą energię przekierowuje na zewnętrzne przystosowanie, ostatecznie będące walką o byt i zachowanie przyczółków, upadających kolejno jeden za drugim. Doskonałej ilustracji dostarczają tu ostatnie dwa stulecia, w szczególności czas po drugim soborze, kiedy to Kościół, zamiast zastanowić się, co ma do zaoferowania światu – i czy w ogóle cokolwiek – skupia się na dyskutowaniu kształtu swych struktur i relacji władzy. Mnożą się zatem dokumenty – encykliki, adhortacje, zgody i deklaracje – z których nic istotnego nie wynika, jak również dyskusje o konieczności reformy, które, niczym silnik spalinowy pracujący na jałowym biegu, dają dużo hałasu, lecz nie posuwają sprawy ani o milimetr do przodu.
Tak w skrócie wygląda przedstawiony przez Polaka obraz systemu kościelnego. System ten wychodzi od wytworzenia fikcji Chrystusa-Syna Bożego, wykorzystuje wolnościowe przesłanie faktycznego, historycznego Jezusa, by zamknąć zwabionych w sieci swej totalitarnej władzy, w miejsce Boga pozwala sobie i swym uczestnikom podstawiać obraz istoty spełniającej ich potrzeby, roztacza wizję własnej „świętości”, by uwolnić się od jakiejkolwiek zewnętrznej kontroli, uzurpuje sobie prawo do oceny wszystkiego i wszystkich w sposób niepodważalny z własnego punktu widzenia, wreszcie z zasady jest niereformowalny i każdą próbę zmiany skutecznie udaremnia. To punkty główne, lecz oczywiście w żadnej mierze nie wyczerpują bogatej treści książki. Nie sposób streszczać tu wszystkich wątków, których jest wiele, w związku z czym zainteresowanych zachęcam do przeczytania samej książki, tu zaś skupię na wypunktowaniu najważniejszych moim zdaniem ogólniejszych jej osiągnięć.
Niereformowalność systemu
Zacznijmy może od końca, to znaczy od tezy dotyczącej niereformowalności systemu kościelnego. Polak podkreśla, że wprawdzie w dziejach chrześcijaństwa zaszło wiele zmian, zarówno wewnątrz ustalonych tradycji, jak owocujących powstaniem nowych denominacji, nie zmienia to jednak faktu, że reguły systemu, ustanowione jego zdaniem już w połowie I wieku n.e., pozostają nietknięte. Próby zmiany, jak zauważa, wyrastają z dostrzeżenia drastycznego rozziewu między systemem wartości, jaki system kościelny oficjalnie deklaruje, a tym, jakiego faktycznie przestrzega. Ten pierwszy, na pokaz, wywodzi się z nauczania faktycznego Jezusa, i ma charakter wręcz, jak to określa, anarchiczny: głosi wolność, równość, miłość i ubóstwo. W praktyce natomiast, jak doskonale wiadomo, Kościół dba wyłącznie o władzę, wpływy i pieniądze, brutalnie wykorzystując wszystkich, którzy dali się zwieść pięknym hasłom z części oficjalnej. Ta „dwubiegunowa tożsamość” stanowi serce systemu kościelnego, nic więc dziwnego, że w każdej epoce pojawiają się w jego obrębie ludzie dostrzegający tę sprzeczność, i pragnący urzeczywistnić prawdziwe nauczanie Jezusa w kościelnej praktyce. Każda jednak taka zmiana oznaczałaby destrukcję systemu, nic więc dziwnego, że w bardzo krótkim czasie wszelkie takie próby zostają unieszkodliwione.
Polak mówi zatem niczym ów rosyjski car polskim arystokratom po Wiośnie Ludów: panowie (i panie), żadnych złudzeń; system kościelny jest niereformowalny, co oznacza, że każda próba jego naprawy jest trwonieniem energii, a oczekiwanie na to, że się zmieni – stratą czasu. To niezwykle trafna konstatacja. Istotnie jest tak, że każda próba naprawy, powrotu do „pierwotnego chrześcijaństwa” czy też realizacji „prawdziwego nauczania Jezusa” była, jest i w związku z tym zasadnie można spodziewać się, że i będzie błyskawicznie spacyfikowana przez funkcjonariuszy systemu, którzy – by wziąć pierwszy z brzegu przykład – zamiast zacząć urzeczywistniać kościół ubogi i służebny, jak to postulował choćby Franciszek z Asyżu, wyniosą reformatora na ołtarze i ustanowią jego kult, by w ten sposób odnowić swą władzę i jeszcze skuteczniej zgarniać pieniądze. Współcześnie mechanizm ten już dla wielu ludzi jest na szczęście jasny, i zamiast marnować swój czas i energię na reformowanie chrześcijaństwa po prostu opuszczają jego szeregi, a drogie sobie wartości, którymi Kościół tak ostentacyjnie pomiata, realizują gdzie indziej – czego znakomitym przykładem jest sam autor omawianej pozycji. Tym niemniej niemało jest jeszcze ludzi – zarówno wewnątrz chrześcijaństwa, jak i zewnętrznych obserwatorów – którzy tego nie rozumieją i naiwnie żywią wiarę, że jednak może coś się w końcu zmieni, stąd waga opisu zaproponowanego przez Polaka.
Istota chrześcijaństwa: system władzy i eksploatacji
Kolejna rzecz, jaką książka Polaka ujawnia, niejako nie wprost, to fakt, iż istota chrześcijaństwa polega na tym, że jest ono bardzo przemyślnym systemem władzy i eksploatacji, „kontrpolitycznym”, by użyć określenia, jakie wprawdzie nie pada w książce, ale które Polak wprowadził już po jej opublikowaniu dla identyfikacji źródeł sukcesu systemu kościelnego. Teza ta nie pojawia się bezpośrednio, bo Polak nieczęsto i w raczej mało eksponowanych miejscach wprost pisze o agresji, przemocy, wyzysku i kumulowaniu władzy jako istocie opisywanego przez siebie fenomenu (może zresztą nie trzeba mu robić z tego zarzutu, gdyż książka dotyczy „systemu kościelnego”, czyli „zasady i wewnętrznej formuły istnienia każdego chrześcijańskiego Kościoła” (s. 13), a nie samych kościołów zgodnie z tymi zasadami działających); nie zmienia to jednak faktu, że jego analiza bezlitośnie obnaża to, że w owej „pustce w miejscu Boga” skrywa się jedna, bardzo przyziemna rzecz – żądza władzy. Oto bowiem malutkiej grupce ludzi gdzieś na rubieżach Imperium Rzymskiego udało się stworzyć organizację – czy raczej mechanizm działania organizacji, później wielorako urzeczywistniany – która bez armii i podbojów ustanowiła samą siebie państwem w państwie (i pomiędzy państwami), i która przeżyła nie tylko ten organizm polityczny, w którym powstała, ale i wiele późniejszych, skutecznie manipulując społeczeństwami, w jakich przyszło jej działać, wykorzystując dla celów własnego rozwoju energię dziesiątek pokoleń jednostek i ogrom społecznych zasobów. Analiza Polaka jest cenna w tym punkcie właśnie dlatego, że opisując „system kościelny”, wydobywa na światło dzienne mechanizm tej operacji. Kluczem mianowicie do skutecznego jej przeprowadzenia jest z jednej strony przyciągnięcie stosownie licznej klienteli („wiernych”) spośród osób upośledzonych w porządku społeczno-politycznym, z drugiej zaś stworzenie propagandy, która będzie skutecznie paraliżować zarówno systemy polityczne, w obrębie których system działa, jak i jednostki już uwięzione w obrębie systemu. Chrześcijaństwo zatem z jednej strony wabi ludzi społecznie upośledzonych hasłami wolności i „królowania Boga”, czyli autentycznym nauczaniem realnego Jezusa (teza druga książki) oraz wizją Boga jako istoty, której głównym zajęciem jest zaradzenie ich frustracjom, jakiekolwiek by były (teza trzecia). Z drugiej zaś strony wmawia zwabionym do systemu, że tylko w nim mogą liczyć na urzeczywistnienie dobra, a poza nim czyha nich bezwzględna i ostateczna zagłada (teza czwarta), kreuje wizję samego siebie jako „świętego” porządku, który z istoty swej czyni tylko dobro, a to dlatego, że jest jedynym reprezentantem nieobecnego, a zbawczego Boga (teza pierwsza i trzecia), dzięki czemu skutecznie narzuca sam siebie różnym systemom politycznym, nieustannie pouczając i strofując wszystkich dookoła (znów teza czwarta). W ten sposób powstaje potężna organizacja, dysponująca gigantycznym majątkiem, wyjęta spod prawa (i to do dzisiaj, jak to doskonale widać we współczesnej Polsce na przykładzie przestępstw seksualnych duchownych czy kwestii majątkowych Kościoła katolickiego), a czasem nawet wysuwająca szalone roszczenie, by stanowić władzę zwierzchnią dla wszelkiej władzy politycznej (jak to było momentami w średniowieczu). Organizacja ta zajmuje się wyłącznie działaniami mającymi na celu własne przetrwanie i ekspansję, na to właśnie kierując gros spośród środków, które nie są konsumowane przez uprzywilejowanych przedstawicieli systemu, dla niepoznaki drobną część z posiadanych funduszy kierując na jakieś „dzieła miłosierdzia” czy inną akcję marketingową (skądinąd zwykle prowadzoną przez nieopłacanych wolontariuszy, w takiej czy innej formie), mającą uwiarygodniać hasła propagandowe. Chrześcijaństwo jest zatem autopojetyczną, jak to ładnie określa Polak, a więc samowytwarzającą się maszyną władzy, która wydzieliła sobie znaczącą przestrzeń spod władzy systemów politycznych i od dwóch tysięcy lat przestrzeń tę ku pożytkowi własnemu eksploatuje. „Kontrpolityczność” tej maszyny polega zaś na tym, że mimo iż jest ona maszyną władzy, a więc polityczną, wytworzyła skuteczną strategię maskowania własnej polityczności, udawania, że jej działalność nic z polityką nie ma wspólnego, a zajmuje się jedynie „świętością”, „duchowością” i „ostatecznym losem człowieka”.
Czy chrześcijaństwo w ogóle niesie jakąś duchowość?
Na powyższe ktoś dalej pozostający pod wpływem oparów „fantazmatu”, by użyć określenia Polaka, mógłby odpowiedzieć, że i owszem, ważną (może nawet zbyt dużą) część działalności kościołów chrześcijańskich stanowi podtrzymywanie i rozwijanie własnego stanu posiadania, ale przecież na tym nie koniec – wszak czynią one „wiele dobra”, są „głosicielami wartości” (tylko czemu nie „realizatorami”, chciałoby się zapytać…), wreszcie „niosą duchowe przesłanie ludzkości”. No właśnie, wziąwszy pod uwagę wiodącą problematykę niniejszego portalu nieuchronnie nasuwa się pytanie: czy niosą jakieś duchowe przesłanie, a jeśli tak, to jakie?
W końcowych częściach książki Polak pisze tak:
„(…) pytania o strukturę społeczną Kościołów chrześcijańskich – np. o miejsce i rolę kobiet w ich instytucjach czy o wewnętrzną demokrację kościelną – są nie tylko nieuniknione, ale i egzystencjalnie konieczne. Problem zatem nie w tym, czy należy stawiać takie pytania i czy na nie odpowiadać, ale w tym, że pytania te pojawiają się zamiast innych – o wiele bardziej zasadniczych pytań o to, co chrześcijańska doktryna i społeczność ma w ogóle jeszcze do zaoferowania ludziom, którzy ewentualnie mieliby się włączać w życie Kościołów. Na te ostatnie pytania przedstawiciele wielkich Kościołów chrześcijańskich w gruncie rzeczy przestali aktywnie i krytycznie odpowiadać już dawno – co najmniej od końca starożytności, jeśli nie wcześniej – od kiedy znaleźli się w centrum przestrzeni publicznej odchodzącego cesarstwa i uznali ten fakt za ostateczny triumf chrześcijaństwa jako propozycji religijno-politycznej, co w ich przekonaniu miało oznaczać, że odpowiedź jest już odtąd oczywista. (…) Trudno jednak wyobrazić sobie bardziej tragiczny gest jakiejkolwiek ideowej społeczności niż jej samouznanie się za oczywistą i oczywiście pozytywną odpowiedź na pytania i potrzeby ludzi, którzy mieliby ją współtworzyć. Chrześcijaństwo obumiera jako doświadczenie religijne od chwili, kiedy to właśnie mu się przydarzyło.” (s. 248; pogrubienie w oryginale, pozostałe podkreślenia moje)
Cóż, by umrzeć, najpierw trzeba być żywym, a więc pytanie brzmi, czy chrześcijaństwo jako doświadczenie religijne w ogóle kiedykolwiek istniało. Jak widać z zacytowanego fragmentu, Polak sprawia wrażenie, jak gdyby sądził, że odpowiedź na to pytanie jest pozytywna, na czym jednak miałoby polegać owo doświadczenie? Jak wiadomo, chrześcijaństwo rozwinęło się do znaczącej liczebnie grupy dzięki odwołaniu do jednostek i grup społecznie upośledzonych w miastach Cesarstwa Rzymskiego. Niosło niewątpliwe wrażenie uwolnienia, wyniesienia się poza i ponad istniejący porządek społeczno-polityczny (skądinąd co do zasady czysto subiektywne, jako że jak doskonale wiadomo zdominowanie świata śródziemnomorskiego przez chrześcijaństwo nie przyniosło zniesienia niewolnictwa i innych form wyzysku) – problem wszakże polega na tym, że jest to, przynajmniej w tych formach, doświadczenie polityczne, a nie religijne. Ludziom, którzy byli sfrustrowani swym społecznym upośledzeniem chrześcijaństwo przyniosło poczucie wyniesienia na mocy bycia „wybrańcami” potężnego Boga, ale przez powtarzanie „imienia boskiego” w kontekście poprawienia własnego samopoczucia całe doświadczenie, które się przeżywa, nie trafia jeszcze do dziedziny duchowości. W najlepszym razie można by je określić mianem polityczno-religijnego, skądinąd wbrew konstatacjom Polaka zauważając, że nadal jest ono w stanie działać w pewnych specyficznych, choć czasem dość rozległych kontekstach (stąd na przykład powodzenie chrześcijaństwa we współczesnych Chinach). Systemy polityczno-społeczne potrafią być bardzo uciążliwe, ale trudno dostrzec, dlaczego mianowicie doświadczenie ich przekroczenia za pomocą odwoływania się do fikcji czy fantazmatu pozaświatowego Boga miałoby być doświadczeniem religijnym, zwłaszcza że w praktyce oznacza jedynie przejście z pozycji bycia eksploatowanym przez machinę świeckiego reżimu do bycia eksploatowanym przez „świętą” machinę kościelną. (Nawiasem mówiąc, wpada się w ten sposób z deszczu pod rynnę: o ile bowiem od opresji systemu politycznego można się jakoś wewnętrznie uwolnić, i to niekoniecznie za pomocą zaświatowej fikcji, o tyle z takiej „transcendentnej”, „ostatecznej”, „boskiej” machiny opresji już otrząsnąć się znacznie trudniej; w istocie, tyle się w niej mówi o „ostateczności”, „absolutności” i „pełni” po to właśnie, by raz uwięzionym w niej jednostkom uniemożliwić wymknięcie z jej władzy.)
Inaczej rzecz ujmując, chrześcijaństwo można by potraktować jako poważną propozycję duchową, gdyby poprzestawało na stworzeniu narzędzi ucieczki w zaświaty (a niechby i fantazmatycznej), jednak bez łapania jednostki w alternatywną machinę eksploatacji. Problem wszakże polega na tym, że chrześcijaństwo bez tej machiny jakoś za bardzo nie funkcjonuje. Dlaczego? Jak się wydaje właśnie dlatego, że ważną, o ile nie kluczową częścią owego doświadczenia uwolnienia jest właśnie bycie częścią owej kontrpolitycznej machiny władzy, która mimo całej „świętościowej” maskarady, jaką się w jej ramach uprawia, jest właśnie potężną organizacją quasi-państwową, i blask jej ziemskiej potęgi spływa choć trochę nawet na jej najmniej znaczących zwolenników, dając im poczucie ważności i siły. To jest właśnie, jak sądzę, powód, dla którego chrześcijaństwo jest dla osób poszukujących autentycznej duchowości całkowitą pustynią: po prostu, wbrew sugestiom Polaka, od samego początku nie ma nic w tej materii do zaoferowania, posiadając wyłącznie ofertę doświadczenia politycznego, z grubsza tylko religijnie wystylizowanego, i z trudem jedynie tolerując przebłyski jakiegoś autentycznego doświadczenia duchowego, które w jego ramach od zawsze muszą operować na marginesach, wtłaczając się na siłę w formy narzucane przez system. Autentyczna tradycja duchowa to taka, która oferuje jednostkom drogę (indywidualną, wspólnotową bądź mieszaną w dowolnych proporcjach) wyjścia poza presję interesów społeczności, w której żyją, poza układy władzy i zależności, poza głupotę i małostkowość „zwykłego człowieka” i jego władczego odpowiednika – a nie taka, która przenosi ich spod władzy świeckiego społeczeństwa pod swoją własną, w najlepszym razie łaskawie zezwalając na praktyki ściśle kontrolowane przez system i pracujące na jego rzecz.
***
„System kościelny” Tomasza Polaka to książka wybitna, stojąca na równi z największymi klasykami problematyki, jak „Chwila” Kierkegaarda, „Na czym polega moja wiara?” Tołstoja czy „Antychrześcijanin” Nietzschego, a prawdę powiedziawszy nawet chyba je przewyższająca. Napisana przez człowieka doskonale znającego opisywane zjawisko od wewnątrz, przez dziesięciolecia działającego w różnych jego strukturach i ich warstwach, przynosi głęboką i bogato udokumentowaną konkretnymi przykładami analizę zasad stojących za funkcjonowaniem najrozmaitszych chrześcijańskich kościołów w różnych epokach. Mimo pewnych komplikacji konstrukcji i nie zawsze bardzo precyzyjnego języka stanowi pozycję, którą każdy wypowiadający się o chrześcijaństwie powinien znać.