Dociekania dotyczące Jezusa historycznego, próbujące wydobyć realną postać z kokonu nabożnych mitów to mająca długą tradycję i wciąż prężnie rozwijająca się dziedzina badań. Piotr Augustyniak w swej najnowszej książce idzie jednak krok dalej: nie tyle stara się przedstawić obraz działania i poglądów Jezusa, jaki sugerują nam źródła, ile raczej próbuje opisać doświadczenie, jakie za nimi stało.
„Jezus Niechrystus” to opierająca się z jednej strony na badaniach historycznych, a z drugiej na rozmaitych kontekstach filozoficzno-literackich próba nakreślenia obrazu Jezusa jako mistyka w stylu, że się tak wyrażę, nadreńskim. Augustyniak orientuje się nieźle w profesjonalnych badaniach historycznych dotyczących Jezusa, w związku z czym zdaje sobie sprawę z tego, że jego oficjalny, kościelny obraz nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Jego praca ma więc w tle wyniki profesjonalnych badań, jednak, jak podkreśla, nie zamierza być kolejną książką o Jezusie historycznym, ile raczej próbą odtworzenia i interpretacji doświadczenia, jakie miał historyczny Jezus: próbą z konieczności opierającą się na ustaleniach historyków, ale skupiającą się na kwestiach, które – z racji na swą nieuchwytność – raczej nie są przedmiotem zainteresowania historyków. Generalna strategia, jaką przyjmuje, polega na przyjęciu za główną (i właściwie jedyną) podstawę tekstową słynnego źródła Q, czyli zbioru powiedzeń przypisywanych Jezusowi, powstałego gdzieś w latach pięćdziesiątych pierwszego wieku, na którym bazowali w pisaniu swych ewangelii Łukasz i Mateusz, i interpretowaniu jego zawartości za pomocą narzędzi zewnętrznych – poczynając od prac mistrza Eckharta, poprzez Szekspirowskiego Hamleta, aż po Melville’a i Deleuze’a.
Doświadczenie Życia
Jezus, jaki wyłania się dzięki zastosowaniu tego podejścia, oczywiście nie jest znanym powszechnie herosem z oficjalnej chrześcijańskiej mitologii: odwiecznym Synem Bożym, który przychodzi na świat z misją odkupienia grzechów upadłej ludzkości, umiera, po czym zmartwychwstaje. Jest zwykłym człowiekiem, zanurzonym w tradycji swego narodu, który wyróżnia się jedynie tym, że ma mocne i głębokie doświadczenie, jak to określa Augustyniak, Boskości Życia. Czym jest owo doświadczenie czy też czego jest doświadczeniem? Jak się wydaje, jest ono doświadczeniem głębokiej czy prawdziwej natury rzeczywistości, która jest przesłonięta naszymi (ludzkimi) schematami pojęciowymi – społecznymi, obyczajowymi, poznawczymi i religijnymi konstrukcjami rzeczywistości, które zastępują i przesłaniają nam prawdę. Rzeczywistość, jaka wyłania się w tym doświadczeniu, jest twórcza i dynamiczna, a przez to nieprzewidywalna. W tym ostatnim tkwi cały problem, ponieważ my, ludzie, nie lubimy tego, co nieprzewidywalne. Lubimy mieć kontrolę nad tym, co się dzieje – często po prostu dla samej kontroli czy jakiegoś mętnego poczucia bezpieczeństwa, częściej jednak dlatego, że mamy własne pomysły na to, jak świat powinien wyglądać, wkładamy wiele wysiłku w ich urzeczywistnienie, i w związku z tym nie podoba nam się idea, że coś może pójść inaczej, niż byśmy chcieli. Budujemy więc całe konstrukcje, które mają nam przesłonić niewygodną rzeczywistość, obudowujemy się schematami różnego rodzaju, ostatecznie religijnymi. Jezus w interpretacji Augustyniaka jest kimś, kto przedziera się przez tę zasłonę i nagle doświadcza rzeczywistości takiej, jaka jest naprawdę. Doświadczenie to jest pełne euforii i zachwytu, jak również i grozy (choć tej w znacznie mniejszym stopniu), i przynosi zdystansowanie do różnych podziałów, barier i nawyków, jakie ustala i wtłacza społeczeństwo. Jest to więc doświadczenie beztroski, gdyż rzeczywistość ujawnia nam się jako nasze źródło (jako „Ojciec Niebieski”, w idiomie samego Jezusa), a my jako coś, co ona wytworzyła – a skoro tak, to nie pozwoli nam zginąć, zamartwianie się o jutro jest więc nieporozumieniem. Jest to tym samym doświadczenie radykalnej równości, bo wszak wobec tej prawdziwej rzeczywistości nie ma tak naprawdę lepszych i gorszych, wszyscy w jednakowym stopniu jesteśmy od niej zależni. Jest to zatem też złudności wszelkich hierarchii, relacji władzy oraz powiązań, od rodzinnych począwszy – jawią się one w doświadczeniu Jezusa, dobrze skądinąd udokumentowanym, jako coś nierealnego, umownego.
Problem praktycznego wymiaru wewnętrznej przemiany
Doświadczenie jest więc jasne, co jednak miałoby to oznaczać w praktyce? Tutaj sprawy zaczynają się komplikować. Augustyniak kilkakrotnie próbuje bronić Jezusa w swojej interpretacji przed zarzutem kwietyzmu, jaki może paść ze strony lewicowych radykałów, dążących do „rewolucyjnego czynu” (czy raczej biernie na niego oczekujących), który zniesie nierówności oraz systemy przemocy i wyzysku w świecie. Obrona polega na tym, że życie przepełnione takim doświadczeniem, jakie miał Jezus, wprawdzie nie prowadzi do żadnych rewolucyjnych czynów, ale samym swym istnieniem kwestionuje system i tym samym pracuje na rzecz jego podważenia. Dowodem tu miałyby być losy samego Jezusa, unicestwionego przez system, jak i jego literackich analogonów: Szekspirowskiego Hamleta i Melville’owskiego Bartleby’ego, z którymi system sobie nie może poradzić, więc ich tak czy inaczej unicestwia. Kłopot w tym, że wszystkie te przykłady to fikcje literackie, włącznie z samym Jezusem – nie wiemy wszak tak naprawdę, dlaczego realny, historyczny Jezus został zabity, być może z jakichś przypadkowych i trywialnych powodów, jak twierdzi np. J.D. Crossan. Wygląda raczej na to, że owo „zniszczenie przez system” to raczej literacka figura, wyrażająca może jakiś aspekt doświadczenia autorów, ale bez pokrycia w faktach; tym samym również owo „wyzwanie dla systemu” jest raczej iluzoryczne.
W istocie, w całej książce nie ma właściwie ani słowa o tym, jak w konkretnej praktyce życiowej miałoby się wyrażać doświadczenie Boskości Życia. Gdzieś tam (s. 47) autor wspomina mimochodem o „dawaniu świadectwa” (swoją drogą termin najwyraźniej będący pozostałością po katolicko-seminaryjnej fazie w jego życiu) o „Królestwie Życia”, ale bardziej wolelibyśmy zobaczyć, jak to działa, niż słuchać o tym gadania, albo, co gorsza, nakłaniania. Kolejni „doświadczeni Życiem” też niewiele nam pomagają. Mistrz Eckhart wiódł wszak życie zupełnie zwyczajne, pracując jako wykładowca akademicki, sprawując urzędy zakonne i udzielając się duszpastersko (a gdy już przyszło do procesu o herezję, to, o ile pamiętam, nie zachował się szczególnie heroicznie). Sam autor, też, jak można się domyślać, mówiący o doświadczeniu Życia z własnego doświadczenia, sprawuje się całkiem zwyczajnie: posada na uczelni, partnerka, dzieci, samochód, loty na wakacje do ciepłych krajów, święta z rodziną – zwykłe życie w kulturze zachłannej konsumpcji, wcale nie na marginesie. Gdzież tu praktyczna ekspresja tej wewnętrznej rewolucji? Żeby była jasność – to nie jest zarzut, tylko sformułowanie problemu, nad którym zresztą sam się zastanawiam. Być może rzeczywiście tak jest, że głęboka duchowość musi pozostawać w sferze, jak by to określił Kierkegaard, ukrytej wewnętrzności – jest tylko zmianą sposobu przeżywania tego, co i tak na co dzień robimy i musimy robić, nie znajdując ujścia w jakiejś mniej lub bardziej radykalniej przemianie życia, która miałaby uchwytny wymiar zewnętrzny. Czegoś takiego jednak by się oczekiwało, i chyba najwyraźniej tego też oczekuje Augustyniak, w przeciwnym razie nie broniłby tak swego bohatera przez zarzutem kwietyzmu, jak również robił paru innych rzeczy (np. wzdychał wraz z Lennonem do świata bez granic i podziałów). Czai się tu ewidentnie jakiś problem.
Czy Jezus był schizem?
Jest jeszcze jedna rzecz (powiązana zresztą z powyżej przedstawioną), która w lekturze wyraźnie mi zgrzyta – to specyficzna dualistyczność przenikająca interpretację proponowaną przez Augustyniaka. Oczywiście nie chodzi tu o klasyczny dualizm, „podwojenie świata”, mianowicie poprzez kreowanie fantazmatu jakichś „zaświatów” i „życia po śmierci” – od tej przypadłości na szczęście wywód autora jest całkowicie wolny. Jednak specyficzna dualistyczność powraca w opisie sposobu życia Jezusa: jest on przedstawiony tak, jak gdyby doświadczenie „Boskości Życia” przeniosło go w jakiś zupełnie inny wymiar, co sugeruje, że owa „prawdziwa natura” jest czymś niejako od nas oddzielonym, czymś, czego musimy szukać. Skąd to wrażenie? Gdy próbujemy, idąc za przedstawionym w poprzednim punkcie pytaniem, dociec, co specyficznego jest w życiu Jezusa, dostajemy tylko kategorie wyrażające wrażenia z zewnątrz, i to dość specyficzne: życie wyrastające z tego doświadczenia to życie na pograniczu szaleństwa – Jezus jest „ekscentryczny”, jest „oryginałem”, „schizem”, jest „demoniczny”. Nie dowiadujemy się, co właściwie takiego robi, by zasłużyć na takie epitety (czy może jest kwestia nie tego, co robi, ale tego, co mówi – ale w ten sposób wracamy do strefy gadania…), ale widać, że nie ma tu płynnego przejścia od doświadczenia zwykłego człowieka – doznanie Pełni Życia wyrzuca go z ludzkiego życia i przenosi na granice krainy szaleństwa (o ile nie wprost do samego jego centrum). Wygląda to zatem tak, jak w zupełnie ortodoksyjnym chrześcijaństwie: wszystko, co robimy jako zwykli ludzie, jest niewłaściwe, by wejść do Królestwa Życia, trzeba to wszystko odrzucić. A przecież Królestwo miało być tu i teraz, miało być w nas, mieliśmy być wolni od świętych pośredników i namaszczonych gestów, nie mieliśmy wchodzić w żadną specjalną przestrzeń. Co więcej, dowiadujemy się, że nie chodzi o to, czy (i co) się ma, ale jak się ma, z sugestią, że nie chodzi wcale o to, by mniej mieć (lub nie mieć wcale, o ile to w ogóle możliwe). Konfuzja zatem powraca. Nasuwa się wręcz niemiłe podejrzenie, że autor robi dokładnie coś takiego, za co obśmiewa (chyba nie do końca sprawiedliwie) Olgę Tokarczuk: tworzy przyjemne złudzenie głębokiej duchowości dla typowego zachodniego (w tym przypadku: polskiego) mieszczanina (tzn. przedstawiciela tzw. klasy średniej), coś, dzięki czemu może poczuć się kimś niezwykłym – schizem i demonem, if you like – niczego nie zmieniając w swym komfortowym, konsumpcyjnym życiu.
Filozofia pandemicznej apokalipsy
Wypłynęliśmy na niebezpieczny przestwór oceanu, więc lepiej wróćmy do portu. Żeby nie było nazbyt krytycznie, to na koniec jedna rzecz, która w książce wybitnie mi się podoba (jest ich oczywiście więcej, ale nie będę zdradzał wszystkiego, by nie psuć lektury ewentualnym zainteresowanym) – filozofia pandemicznej apokalipsy. Korzystając z wprowadzonych przez siebie narzędzi Augustyniak identyfikuje głęboko zakodowane w zachodniej mentalności schematy myślenia, które ożyły w dobie koronawirusa. Główna idea jest taka, że większość ludzi, żyjąc w sposób odcinający się od „głębokiej natury” czy „Pełni Życia”, ma jednak (a raczej właśnie dlatego) nieuświadomione poczucie, że coś jest w ich życiu i w otaczających ich świecie nie w porządku. Nie mając świadomości, na czym polega problem, równie nieświadomie oczekują niewłaściwego rozwiązania, które w tym ujęciu miałoby przyjść z zewnątrz, w postaci apokalipsy, jakiegoś nagłego zwrotu dziejów, który rozwali ten tak lubiany, a jednak tak męczący porządek. W dodatkach zamieszczonych na końcu ksiązki Augustyniak znakomicie pokazuje na różnych okołopandemicznych wypowiedziach, jak ten sposób myślenia, właściwy oficjalnemu chrześcijaństwu (a głęboko obcy Jezusowi w jego interpretacji), pokutuje do dziś w mentalności ludzi Zachodu, mimo że w większości już dawno odrzucili oni kościelne nauki. To bardzo interesujący i celnie zidentyfikowany przykład „długiego trwania”, że się tak po braudelowsku wyrażę, w mentalności zachodniej.
***
„Jezus Niechrystus” to książka znakomita, mimo wyrażonych tu wątpliwości (i paru innych rzeczy, na przykład objaśniania doświadczenia Boskiego życia za pomocą pojęcia kairosu – to typowy przypadek objaśnienia czegoś nieznanego przez coś jeszcze bardziej nieznanego; fatalny zabieg w książce skądinąd bardzo dobrze napisanej). Można żywić nadzieję, że choć trochę wniesie, zgodnie z intencją autora, kwestię Jezusa historycznego do dyskursu publicznego w Polsce. Co do szerszego znaczenia, a więc myślenia o zmianie naszej rzeczywistości przy użyciu tego „odzyskanego” Jezusa, to osobiście, podobnie jak Tomasz Polak w omawianej tu niedawno książce, jestem nastawiony raczej sceptycznie – system kościelny ma taką naturę, że każdą interpretację mu niewygodną, o ile się rozprzestrzenia, stara się tak przekształcić, by móc ją zawłaszczyć. Jeśliby zatem interpretacja Augustyniaka „chwyciła” w szerszych kręgach, niewątpliwie rozpoczęłaby się zmasowana akcja wciągania dyskursu o „mistycznym” Jezusie pod skrzydła kościelne, oczywiście w taki sposób, by systemowi nie szkodził, a wręcz przeciwnie – jeszcze mocniej go utwierdzał. Oczywiście sobie ani autorowi tego nie życzę, ale cóż – tak to chyba wygląda.