Św. Jan Klimak: „Drabina raju”

Książka Drabina raju to jedna z pozycji, które, choć nie są dziś często czytane, odcisnęły ogromne piętno na dziejach duchowości chrześcijańskiej. Jej autor, Jan Klimak, był mnichem żyjącym na przełomie VI i VII wieku na Bliskim Wschodzie. Szczegóły jego życia nie są dokładnie znane, tak iż sama postać pozostaje dość tajemnicza. Wpływ jego koncepcji życia duchowego na kolejne pokolenia chrześcijan jest natomiast ogromny. Choć sama Drabina, będąca jedynym dziełem Klimaka, w bezpośredni sposób skierowana była do mnichów, a w zasadzie do konkretnego przełożonego wspólnoty monastycznej, stała się ona inspiracją także dla wiernych świeckich. Wszystkie kolejne pokolenia duchowych nauczycieli chrześcijańskiego Wschodu były pod wpływem tego unikalnego dziełka, którego znaczenie i popularność dla prawosławia można wyrazić chyba tylko porównaniem do znaczenia książki O naśladowaniu Jezusa Chrystusa na katolickim Zachodzie. Drabina raju była więc i jest nadal dziełem znaczącym i inspirującym. Zapoczątkowała także konkretny nurt chrześcijańskiej duchowości zwany hezychazmem, który na nowo odżył w historii prawosławia za sprawą Grzegorza Palamasa w XIV wieku.

Książka Klimaka ma bardzo prostą konstrukcję, ściśle odpowiadającą sposobowi, w jaki autor postrzegał chrześcijańską (mniszą) duchowość. Tytułowa metafora drabiny ma oznaczać dynamikę ludzkiego ducha, który wspina się po kolejnych szczeblach ku doskonałości. Oczywiście symbolika drabiny sięga samej Biblii, gdzie szczególnie istotna jest wizja Jakuba z Księgi Rodzaju, w której aniołowie schodzą i wchodzą po drabinie do nieba. To właśnie do tej drabiny odnosi czytelnika Klimak, dodając, że zna jej konkretne szczeble. Tych szczebli wylicza trzydzieści, niewątpliwie w nawiązaniu do szacowanego na podstawie Ewangelii wieku Chrystusa. I rzeczywiście dzieło zawiera dokładnie trzydzieści rozdziałów, spośród których każdy odpowiada kolejnemu etapowi, jaki musi zostać pokonany przez chcącego osiągnąć doskonałość. Kolejne etapy wiążą się ze zdobywaniem cnót i pokonywaniem wad. Wizja duchowości jako walki z wadami i osiągania cnót to pierwsze istotne zagadnienie, na które warto zwrócić uwagę w książce. Drugim zagadnieniem jest hezychia, a więc kluczowe pojęcie dla myśli Jana Klimaka, będącego, jak wspomiano powyżej, ojcem hezychazmu. Trzecia kwestia to wreszcie istota życia duchowego, o którym Klimak mówi i do którego zaprasza swoich czytelników.

Szczebel po szczeblu

Szczeble Drabiny raju mają w zamyśle autora ściśle określoną kolejność, tak że niemożliwym jest wejście od razu na wyższy poziom z pominięciem niższych. Kolejne stopnie odpowiadają albo cechom negatywnym, które należy zwalczyć, albo pozytywnym, które trzeba zdobyć. Te pierwsze to na przykład oszczerstwo, kłamstwo, życie według ciała, tchórzliwość, próżność czy pycha. Cnoty natomiast to między innymi łagodność, prostota, ubóstwo, milczenie, wstrzemięźliwość, posłuszeństwo. Niemożliwe jest tu omówienie wszystkich stopni, bowiem to wymagałoby napisania książki po raz wtóry, natomiast warto przyjrzeć się kilku wybranym.

Już pierwszy szczebel drabiny nie pozostawia złudzeń co do radykalizmu proponowanej drogi. Jest to poziom wyrzeczenia się życia w świecie. Nie znaczy to, że tylko mnisi, dosłownie porzucający egzystowanie w normalnym społeczeństwie, mogą z rad Klimaka skorzystać. Wydaje się, że porzucenie świata można rozumieć znacznie szerzej i głębiej, niż tylko jako wyprowadzenie się na pustynię. Autor opiewa zatem postawę mniszą:

Mnichem jest ten, kto w ciele materialnym i marnym spełnia porządek i stan bezcielesny. Mnichem jest ten, kto w każdym czasie i miejscu i w każdej okoliczności trzyma się blisko jedynie reguł Boga. Mnich jest stałym przymuszaniem natury i niestrudzonym strażnikiem zmysłów. Mnich ma ciało uświęcone, mowę czystą i umysł rozjaśniony. Mnich ma duszę bardzo bolejącą, tak we śnie, jak i podczas czuwania stale rozmyślającą o śmierci.

Jednocześnie jednak przypomina, że:

Wycofanie się ze świata jest dobrowolną nienawiścią do tego, co uznane jest za materię, i zaprzeczeniem natury na korzyść tego, co jest ponad naturą.

Radykalnie wyrzeczenie się świata jest dopiero początkiem duchowej drogi. Widać zatem, że dla Klimaka chrześcijaństwo jest czymś śmiertelnie poważnym, w czym nie ma miejsca na kompromisy. Ten radykalizm widoczny jest na kolejnych stopniach, choćby na szesnastym, który poświęcony jest walce z chciwością. Nie ma żadnych wątpliwości, jak bardzo negatywnie ocenia chciwość świątobliwy mnich:

Chciwość jest czołobitnym pokłonem przed idolami, córką niewiary, usprawiedliwieniem słabości.

Pretekstem i ułudą nazywa Klimak postawę gromadzenia środków materialnych rzekomo po to, by wspierać ubogich jałmużną. Chciwości trzeba wypowiedzieć walkę na śmierć i życie, tylko tak można zdobyć prawdziwą miłość i odciąć od siebie wszelką troskę. Tymczasem chciwiec:

(…) szydzi z Ewangelii i jest dobrowolnym przestępcą. Kto zdobył miłość, ten rozdaje mienie; a kto mówi, że połączy oboje, ten sam siebie oszukuje.

Podobnie ostrymi stwierdzeniami Jan piętnuje wszelkie inne wady i zagrożenia czyhające na mnicha, nie pozostawiając wątpliwości, że chrześcijaństwo wymaga całkowitego zaangażowania.

Spośród wielu stopni Drabiny raju warto jeszcze zwrócić uwagę na siódmy, zatytułowany O płaczu niosącym radość. Wątek płaczu jako narzędzia duchowego wzrostu był mocno obecny w chrześcijańskiej ascetyce już wcześniej. Współczesnej wrażliwości trudno pojąć, jak płacz można w ogóle postrzegać jako coś pozytywnego, jednak dla chrześcijańskich radykałów opłakiwanie własnej nędzy było warunkiem sine qua non duchowego oczyszczenia. Jakże niemodnie brzmią dziś na przykład takie słowa:

Przy modlitewnej prośbie stój z drżeniem, tak jak skazaniec stoi przed sędzią, żeby wyglądem zewnętrznym i wewnętrznym usposobieniem zgasić gniew Sprawiedliwego Osądzającego.

Znaczenie płaczu jest dla Jana Klimaka tak ogromne, że nie waha się nawet powiedzieć, iż:

ważniejsze niż chrzest są potoki łez powstałe po chrzcie: bo chrzest zmywa zło, które było w nas przedtem, a przyjąwszy go w dzieciństwie, wszyscyśmy się później splamili; to zaś oczyszczane jest przez łzy: gdyby kochający Bóg nie obdarzył nimi ludzi, to rzadcy byliby ci zbawieni i trudno byłoby ich znaleźć.

Hezychia – święte wyciszenie

Fundamentalnym pojęciem dla myśli Jana Klimaka jest hezychia, od której wywodzi się cały nurt zwany po prostu hezychazmem. Sam termin oznacza po prostu wyciszenie, milczenie, cichość. Jan zaczyna wprost mówić o hezychii od dwudziestego siódmego rozdziału, a więc niemal na szczycie drabiny. Widać, że chodzi tu już o wyżyny duchowego życia w ujęciu autora. Klimak zaczyna także nazywać hezychastą mnicha, który dotarł aż do tego poziomu. Passusy poświęcone wyciszeniu są bardziej patetyczne niż pozostała część książki, wyróżnia je również ogromny zasób przykładów z życia. Jan przywołuje hezychastów, których miał okazję w życiu poznać i stawia ich jako wzór, opowiadając rozmaite sytuacje z ich życia. Na czym właściwie polega hezychia, do której z tak wielkim pietyzmem podchodzi Ojciec Kościoła?

Początkiem hezychii jest pozbycie się wrzasków, które mącą głębię duszy. Celem hezychii jest pozbycie się obaw przed tymi hałasami oraz uodpornienie się na nie. Hezychasta wychodzi czasem na zewnątrz celi, ale nigdy nie opuszcza rozumu, pozostając zawsze łagodny i będąc cały świątynią miłości. Trudno go sprowokować do mówienia, jeszcze trudniej do gniewu.

Widać zatem, że chodzi tu nie tyle, a przynajmniej nie tylko o literalne milczenie. Powściągliwość w mowie jest tylko jednym z wyrazów zewnętrznych hezychii, która polega na pewnej niezależności od zewnętrznego świata. Można powiedzieć, że hezychasta schodzi tak głęboko w siebie, że zewnętrzne bodźce nie są już w stanie zachwiać jego postawą. Bardzo istotnym elementem hezychii jest także tak zwana modlitwa Jezusowa, którą praktykowali już wcześniejsi Ojcowie Pustyni. Dziś ta forma modlitwy przeżywa swój renesans nie tylko we wschodnim, ale także w zachodnim chrześcijaństwie. Jest to modlitwa monologiczna, a zatem polegająca na nieustannym wypowiadaniu jednej, krótkiej formuły. W formie proponowanej przez Jana Klimaka, podobnie jak dla innych starożytnych mistrzów chrześcijańskiego monastycyzmu, jest to formuła związana z imieniem Jezusa. To właśnie taka modlitwa często wręcz utożsamiana jest z hezychazmem. Rzeczywiście, także dla Jana hezychazm jest nieustanną modlitwą.

Niech pamięć o Jezusie będzie obecna w każdym twoim oddechu.

Błędem byłoby jednak proste utożsamienie praktyki powtarzania imienia „Jezus” lub słów „Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, ulituj się nade mną grzesznikiem” z hezychią. Modlitwa Jezusowa jest raczej narzędziem, które pozwala wkroczyć na teren duchowego wyciszenia. Pełni ona funkcję służebną, nie jest sama w sobie celem. Co więcej, samo jej praktykowanie, gdy nie będzie powiązane z życiową przemianą, na niewiele się zda. Kto chce zostać prawdziwym hezychastą, musi odrzucić wszelkie więzy łączące go z doczesnością, musi pozbyć się wszelkich trosk. Dziś powiedzielibyśmy zapewne, że musi wyzbyć się swojego ego.

Kto osiągnie prawdziwą hezychię, nie będzie troszczyć się więcej o własne ciało. Bóg nie daje fałszywych obietnic. Kto pragnie stać przed Bogiem, a jednocześnie denerwować się z powodu trosk, jest podobny do człowieka, który chce żwawo chodzić ze związanymi nogami.

Hezychia stanowi pewne apogeum drogi proponowanej przez Klimaka. Autor nie ukrywa, że jest to ścieżka bardzo trudna i że sam stawia na niej dopiero pierwsze kroki. Proponowany szlak chrześcijańskiej doskonałości nie ma w sobie nic z egalitaryzmu. Przesłanie chrześcijaństwa jest jak najbardziej egalitarne, ale radykalną przemianę życia, polegającą ostatecznie na wyzbyciu się siebie samego, podejmują z natury nieliczni. Ci, którzy skutecznie się tego podejmą, nie będą już potrzebowali, zdaniem Klimaka, żadnych zewnętrznych pouczeń. Na modlitwie będą uzyskiwać pewność co do swoich poczynań i decyzji. Będą także najlepszymi teologami, czyli znawcami Bożych tajemnic. Wszak:

Głębia dogmatów jest przepastna, ale umysł hezychasty skacze po nich bezpiecznie.

Natomiast:

Niebezpiecznie pływać w ubraniu. Człowiek z brzemieniem namiętności nie powinien parać się teologią.

Apatia, czyli niebo na ziemi

Hezychia nie jest jeszcze szczytem, po niej wszak następują jeszcze trzy stopnie. Kolejnym jest modlitwa, zaś na samym szczycie zaskakująco znajduje się znana powszechnie triada cnót: wiara, nadzieja i miłość. Natomiast żeby wejść na poziom czystego miłosnego zjednoczenia, potrzebny jest jeszcze szczebel numer dwadzieścia dziewięć, któremu na imię beznamiętność, czyli z grecka: apatheia. Wątek ten wydaje się szczególnie istotny, również w uwagi na kontrast ze współczesnym tendencjami duchowymi, także w łonie chrześcijaństwa. Apatia, czyli brak zaangażowania emocjonalnego, jest dziś, jak się wydaje, odbierana jednoznacznie negatywnie, jako jakaś nieczułość, natomiast drogę duchową człowieka często wiąże się właśnie z jakimś pobudzeniem emocjonalnym. Tymczasem dla wielkich ascetów i mistyków pierwszych wieków Kościoła apatia była nie tylko cnotą, ale wręcz kresem i zasadniczym celem życia chrześcijańskiego na ziemi. Szczególnie mocno podkreślali znaczenie beznamiętności ci spośród ojców, którzy byli pod wpływem filozofii platońskiej czy stoickiej, jak choćby Grzegorz z Nyssy. Jego pisma znał być może Jan Klimak, dla którego również beznamiętność jest kluczową postawą tego, kto chce osiągnąć pełnię zjednoczenia z Bogiem. Poprzez apatię człowiek naśladuje wprost samego Boga, a tym samym osiąga niebo na ziemi – nie waha się stwierdzić autor. Beznamiętność umożliwia także autentyczne otwarcie się na Boży głos.

Kto osiągnął taki stan, będąc jeszcze w ciele, ma w sobie Boga, który mieszka w nim i kieruje we wszystkich jego słowach, czynach i myślach. W ten sposób dzięki oświeceniu pojmuje wolę Pana, jak gdyby to był jego własny głos wewnętrzny.

Kim jest człowiek prawdziwie beznamiętny? To ten, który prowadzi życie prawdziwie umysłowe, całkowicie panując nad wszelkimi wrażeniami zmysłowymi. Apatia staje się tym samym pełnią czystości, samokontroli, ubóstwa czy pokory. Jest ona jakby rekapitulacją i dopełnieniem wszystkich cnót. Stanowi na przykład pełnię cierpliwości:

Morze gniewu burzy się, choć nie ma żadnego powodu. Morze cierpliwości zachowuje spokój bez względu na to, czy ktoś je obraża, czy nie.

Duchowość dla Klimaka jest więc zasadniczo czymś ponadracjonalnym, ale także ponademocjonalnym. Jej siedliskiem jest taka przestrzeń w człowieku, która przekracza myśli oraz afekty. Co za tym idzie, właściwa duchowość nie jest ani przeżyciem emocjonalnym, ani wykwitem debaty intelektualnej. Tylko wyciszenie i beznamiętność otwierają możliwość prawdziwej miłości, która jednoczy z Ostateczną Rzeczywistością.

Widok ukochanej twarzy przeobraża nas całych, stajemy się radośni, weseli i beztroscy. Co się stanie, gdy niewidzialne oblicze Władcy wejdzie do czystej duszy?